Maria Lipnicka
Spacerując ulicami warszawskiej Pragi nie napotka się ulicznego grajka ani nie usłyszy się głosu lamentujących skrzypiec ani dźwięków jęczącego akordeonu. Czasem tylko w okolicach rozbrzmiewa onieśmielona samotnością piosenka tłumiona rumorem targującego się tłumu na praskim bazarze im. Różyckiego. Z pozoru więc wśród starych kamienic nie ma muzyki i nie ma sztuki. Ale, co się nierzadko zdarza, pozory pobieżnego widza mylą. Warszawa bowiem nie tylko snuje swoją pieśń, ale nawet do niej tańczy.
Tango powszechnie łączone jest z Argentyną i z porywczością przypisywaną mieszkańcom Ameryki Łacińskiej - jakże więc niedorzecznym zda się być stwierdzenie głoszące, że środkowoeuropejska stolica ze swoim zmiennym klimatem i niezmiennym temperamentem wciągnięta została w ferwor latynoamerykańskich namiętności! Być może załagodzę to wrażenie braku logiki zapewnieniem, że teza ta ma charakter czysto empiryczny i metaforyczny. Nie śmiem bowiem twierdzić, że na warszawskich chodnikach odnajdą Państwo ślady ognistych kroków tanga, bo byłoby to zwykłym kłamstwem. Warszawa nie tańczy bowiem ani w sposób fizyczny, ani też do końca uchwytny. Warszawa tańczy mentalny taniec upadku i wzlotu towarzyszący wszechobecnej energii erosa. Znów niedorzeczność? Proszę się nie dać się zwieść pozorom.
Grecki termin "eros" dziś kojarzący się z w pojęciami dość płaskimi i graniczącymi z sferą seksualnego kuszenia. A przecież twórcy tego określenia mieli na myśli instynkt, popęd wyrywający nas z chaosu, jedyną siłę napędową świata, a nawet siłę, która go stworzyła - "Eros, bóg miłości, wyłonił się by stworzyć Ziemię. Przedtem wszędy była cisza, nagość, bezruch. Teraz jest życie, radość i ruch." Co więcej, według Platona "eros" określa energię stale towarzyszącą człowieczeństwu zarówno w biedzie, jak i w dostatku. To napęd rozwoju i źródło tęsknoty do piękna, do czegoś bogatszego i pełniejszego. I właśnie filozofię greckiego pojęcia reprezentuje tango - tę myśl wyraził w swym wykładzie "Filozofia tanga" Andreas Fornefett podkreślając to, że analogia pomiędzy tangiem i filozofią tkwi w tym, że podążają one za "erosem", za pragnieniem przeistoczenia się fizyczności w duchowe doświadczenie, za ucieczką od codzienności. Od codzienności warszawskiej biedy i samotności.
Argentyńskie tango, które najobszerniej analizuje Andreas Fornefett, narodziło się w czasach strasznego osamotnienia i frustracji wśród przybywających do Ameryki Południowej mężczyzn. Ci pozbawieni ojczyzny, czułości kobiet, ciepła rodziny tańczyli w gronie męskim taniec, w którym wyrazić próbowali właśnie tę tęsknotę i namiętność nie mającą ujścia. Wyrażać ból, wewnętrzne rozerwanie to motto tanga. Mimo jednak tego, że źródło tanga tkwi w różnicach klasowych, biedzie i odosobnieniu ubogich, ta taneczna i muzyczna sztuka nie stała się protestem czy początkiem rewolucji. Tancerze zdają się nawet rozdrapywać rany. Dlatego ten taniec tak fascynuje i porywa - tkwi w nim XX-wieczny egzystencjalizm, przypominający zwłaszcza filozofię Alberta Camus'a z dżumy, w której i doktor Rieux i ksiądz Paneloux odkrywają nieuchronność ludzkiego cierpienia i uczą się je zaakceptować. Tango akceptuje tę bolesną cechę ludzkiej egzystencji i jeszcze dodatkowo ukazuje nam niejednoznaczność radości i męki - najlepiej tę myśl wyraził Antoine de Saint-Exupery słowami: "To co jest przyczyną twoich najgłębszych cierpień, jest zarazem źródłem twoich największych radości." I tym nastawieniem nasiąknąć można nie tylko w Argentynie. Tej niezwykłej akceptacji i miłości do świata nauczyło mnie właśnie moje miasto.
Warszawskie tango ma swoja historię i swoich tancerzy, a także symboliczną scenę, czyli będące dla mnie inspiracją warszawskie Szmulki, na tabliczkach informacyjnych zwane Szmulowizną. Tu właśnie zderzają się ze sobą przeciwieństwa całej Warszawy - przeszłość i teraźniejszość, bieda i dobrobyt, rozkwit i rozkład, sacrum i profanum. Spotkanie tak wielu problematyk na jednym obszarze może grozić mojej pracy chaosem, więc uprzedzę go - jeśli to w ogóle możliwe - i spróbuję pogrupować te symboliczne tańce według płaszczyzn, na których wybija się ich rytm.
Różnice socjalne w Warszawie są widoczne gołym okiem, zwłaszcza dla przyjezdnych podróżujących koleją - stolica Polski powita ich rozpadającym się Dworcem Centralnym, który dla stałego mieszkańca bywa synonimem bezdomności, żebrów i upadku społecznego. Ale jeśli gość nie da się zniechęcić tym podziemnym, szarym krajobrazom, to tuż po wyjściu z betonowej konstrukcji zostanie mu ta cierpliwość wynagrodzona widokiem arcydzieła nowoczesnej architektury polskiej - jednego z największych w Warszawie centrum handlowego "Złote Tarasy". Podobna sytuacja, tyle że nie na przykładzie architektury, tylko już samych ludzki, ma miejsce na Szmulkach, gdzie odnajdziemy wielodzietne, biedne, a często także patologiczne rodziny sąsiadujące z coraz lepiej zarabiającymi przedstawicielami klasy średniej. I tu duch tanga snuje się ciągle, bo ciągle pulsuje tu bieda, która wyłazi spod sypiących się tynków, chichocze głosem dziecka, tłumi płacz rytmem muzyki techno i napotyka bogactwo, nie tylko to materialne, ale i duchowe. Gdzieś obok siebie, w pewnej nawet namiętnym napięciu trwają obok siebie - ubodzy gorąco tęsknią za posiadaniem, możliwościami, a bogatsi czerpią z życia ludzi prostych inspirację i tęsknią do świata o mniejszych ambicjach. I tu powoli przechodzimy do warszawskiego kontrastu kultur.
"Eros" artyzmu, wyrażania człowieka rośnie zdecydowanie w siłę i zmienia w sposób niezwykle nowatorski oblicze Warszawy. Teatr, literatura, muzyka reprezentujące wysoki poziom zamknięte bywały dotychczas w monumentalnych budynkach, przypominających twierdze. Szmulowizna wyłamała się z tej konwencji i odnalazła nową lokalizację - fabryki. Powstały tu Fabryka Trzciny i Teatr Wytwórnia - miejsca ulokowane w starych gmachach produkcyjnych, gdzie dochodzi do spotkań ludzi niebanalnych, otwartych na okoliczny świat i zawsze trochę przerażającą rzeczywistość. Szmulki stały się więc skrzyżowaniem wielu dróg, którym kroczą obrońcy różnych koncepcji. Tu na przestrzeni prawie że jednej ulicy spotkamy kilka różnych sił "erosa" - najlepszym przykładem zda się być symboliczne skrzyżowanie ulic Kawęczyńskiej i Podlaskiej, gdzie spotykają się różne filozofie i "kultury". Różne kultury - kultura wysoka, w imieniu której w tej reprezentatywnej przestrzeni występuje nowatorski teatr Nowa Praga - wyżej wymieniona Fabryka Trzciny, oraz kultura niska, którą opisała w swych groteskowych powieści "Paw Królowej" Dorota Masłowska jako domenę staczających się ciągle gdzieś niżej mieszkańców zaniedbanych osiedli. Różne filozofie życiowe- wzbudzająca szacunek swym klasycznym pięknem i ogromem Bazylika Najświętszego Serca Jezusowego staje się tłem dla scen nowoczesnego, wyznającego zupełnie nowe wartości niezależności, a nawet nihilizmu świata młodych, którzy coraz częściej swoje niepokoje egzystencjalnie przygłuszają monotonną muzyką i alkoholem.
Najbardziej charakterystyczny i fascynujący taniec tańczą w Warszawie flirtujące ze sobą ciągle historia i teraźniejszość. Rytm wyczujemy już przy przyjrzeniu się architektonicznemu układowi Szmulek. Przed spacerowiczem wyrastają murowane kamienice sprzed wojny i ich młodsze sąsiadki - betonowe domy z czasów PRL-u, których stan rozpadu nie różni się znacznie od doli gmachów przedwojennych. Ale ta dzielnica nie jest gettem - tutaj pomiędzy świadków historii wbudowano dzisiejszy dzień, czyli nowoczesne osiedla z oknami PCV oraz błyszczące niemalże nowością domy z czerwonym dachem, zdające się wyrastać spod ziemi jak fatamorgana na pustyni. Tu sama nazwa okolicy "Szmulki" nadana na cześć Szmula Zbytkowera, założyciela żydowskiej osady, tańczy smutny taniec z historyczną pamięcią i antysemickimi hasłami na murach. Kruszące się cegły zdają się walczyć z rozpadem i usilnie przypominać, że właśnie tu kwitła niegdyś produkcja i życie. Na szczęście, gmachy przed- i międzywojenne zyskują coraz więcej miłośników - najlepszym przykładem staje się tu strona internetowa
www.szmulowizna.pl, na której internauci z czułością badają biografię ojczystych szczerbatych budynków. Od strony nagich ruin wieje życiodajny wiatr historii - dzieje wyniszczyły Warszawę, ale dzięki temu stały się nieodłączną częścią miasta, którego gleba jest przesiąkniętą walką, krwią i gruzami. Śmierć i rozkład stają się tu nowym życiem, źródłem siły świadomej młodzieży.
O ile materialnych pomników Warszawy sprzed wojen pozostało skrajnie mało, o tyle powojenne dzieje socrealizmu odcisnęły na jej kształcie swoje masywne piętno. Ból kolejnej okupacji, braku wolności, manipulacji masami stał się częścią stołecznego powietrza. Architekturą miasta do dziś rządzi pomnik Stalina - Pałac Kultury i Nauki, który zda się być prawdziwym centrum Warszawy, jej osią. Betonowe osiedla, szare supersamy i uwielbiane przez pewnych mieszkańców bary mleczne nie pozwalają zapomnieć o latach PRL-u. Ale od kilkunastu lat ta mentalność została wciągnięta w flirt z konsumpcjonizmem, który powoli uwodzi dojarkę i zaryzykuję stwierdzić, że już dziś przekształcił ją w szczuplutką "businesswoman". Kuszenie, wabienie to dobre słowo, bo amerykańskie MocDonald czy Coca-Cola promujące nowy styl życia nie wkroczyły zbrojnie, tylko właśnie powoli wkradli się w tańcu. I na razie smagają się te dwie kultury, obie mające swoje wpływy, ale obie znające swoje miejsce - PRL w przeszłości, a Supermarkety w przyszłości. Wczoraj i Jutro zdają się więc cieszyć tym zespoleniem w Dzisiaj, a napięcie między nimi dołącza do energii warszawskiego tanga.
Być może próby metaforycznego ukazania mojego intymnego pojmowania namiętnej energii Warszawy, których podjęłam się w tej pracy, nie odzwierciedlą w pełni tego uczucia scalenia z miastem. Być może tylko mieszkając tu, obserwując bacznie i z pasją ludzi, wciągając codziennie warszawskie powietrze można zrozumieć jak niezwykłe energie i światy zderzają się tu ze sobą, współistnieją, łączą i czerpią z siebie nawzajem siłę do życia w wielkim mieście. Być może jednak trzeba także w miejscu o tak świeżej aurze, jakim stała się dla mnie wspomniana wcześniej Fabryka Trzciny, wsłuchać się w dźwięki niepowtarzalnego "Libertanga" Astora Piazolli, by zrozumieć jak wiele tanga jest na ulicy Warszawy. Ognisty rytm przypomni nagle takt uderzających obcasów goniącego za szczęściem Warszawiaka, jęk wiolonczeli wyrazi ból i osamotnienie, a pobrzękiwanie mruczącego basu odzwierciedli pogodzenie i złączenie.
Mam nadzieję, że moje słowa nie brzmią naiwnie, ale pragnę pokazać Warszawę widzianą oczami młodej osoby, która chce i wierzy w pozytywny obraz ukochanego miasta. Staram się nie idealizować mojej małej ojczyzny jak romantyczni wieszczowie, bo podobnie jak bliska osoba zasługuje ona na szczerość. Chcę odkryć niedoskonałość nie po to by zanurzyć się w bezbrzeżnym krytycyzmie. Ja chcę w jej niedoskonałości odnaleźć element ludzkości i ponadczasowego piękna. Chcę usprawiedliwić panującą w mieście niesprawiedliwość społeczną, nierówności kulturowe tą właśnie energią ludzkiego błądzenia, którą odnajduję także w tangu. Chcę by moje miasto tańczyło, a nie pędziło pogrążając się w chaosie. Chcę by młodzi, czujący podobnie jak ja, wprawili swoją wizją Warszawę w taniec szczerości i akceptacji świata. Wielu twierdzi, że nie wolno godzić się z rzeczywistością, że trzeba walczyć z problemami nowoczesności, ale moim zdaniem tylko nazwanie i zaakceptowanie granic ludzkich możliwości pozwoli choć trochę nasz mały świat podreperować. Chcę, byśmy my, mieszkańcy nie tylko Warszawy, ale i pozostałych wsi i miast, nie bali się w duchu odważnego tańca i niepłochliwych filozofii wskazać rany i bolączki, a w tych spośród nich, których nie możemy zmienić odnaleźli piękno ludzkiej egzystencji. Dołączam tym samym do słów modlitwy Marka Aureliusza: "Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego." I tego też życzę wszystkim warszawiakom.